I – Wilk
Onego czasu mąż, sługa Boski,
Święty Franciszek, po ziemi włoskiej
Chodząc i ucząc z wioski do wioski,
Obaczył w jednej niewiast gromadę,
Zebranych tłumnie jakby na naradę,
A w twarzach wszystkich boleść wyryta,
A więc przystąpił ku nim i pyta.
«Ach! Ojcze! - z płaczem niewiasty rzekły
Bóg nas pokarał: - zwierz jakiś wściekły
Zjawił się w górach i co dzień wpada,
Nie już na nasze trzody i stada,
Których nie śmiemy puszczać na paszę,
Lecz na nas samych, na dzieci nasze!
I już kilkoro porwał w dzień biały.
Niczym na niego oszczep i strzały!
Najśmielsi, co się z nim spotkać śmieli,
Albo uciekli, albo zginęli.
Dziś więc mężowie nasi obławą
Poszli, by ścigać bestię krwawą
I na ich powrót my tu czekamy».
Ledwie skończyły - hałas u bramy
Dał znać, że łowcy wrócili z łowów.
Ale śród dzikich skał i parowów
Próżno śledzili kryjówki wroga.
Więc po staremu boleść i trwoga
Wybuchły niewiast jękiem i łkaniem.
Widząc to Święty, z ubolewaniem
Rzekł: «Bracia moi! wyznajcie szczerze
Czy, nim Bóg nasłał na was to zwierzę,
Nikt z was i nigdy przedtem nikomu
Nie zrobił krzywdy w polu czy w domu:
Czy to przez jakiś podstęp zdradziecki,
Czy to przez napaść lub gwałt zbójecki?»
Na to pytanie, stojący kołem,
Jedni na drugich spojrzeli społem
I nastąpiło milczenie głuche.
Święty zgadł winę - ale i skruchę.
A więc rzekł znowu: „Bracia i siostry!
Miecz kary Bożej ciężki i ostry
I przeciw niemu nie ma puklerza
Ziemski wasz oręż nie zwalczy zwierza;
Sam płacz i jęki nieba nie wzruszą.
Ale pojmijcie sercem i duszą:
Za co spaść na was mogła ta plaga
I czego po was Bóg się domaga?
A wtedy wierzcie JEGO dobroci,
Że wam Złe nawet w dobro obróci...”
Rzekł - oni wszyscy padli na twarze.
«Ojcze! my grzeszni; Bóg słusznie karze!
Żal i poprawę ślubujem sami,
Lecz ty, ty Święty, módl się za nami!»
Święty się wzruszył i snadź w milczeniu
Modlił się myślą; aż jak w natchnieniu
Zawołał: „Bądźcie dobrej otuchy!
Grom w ręku Pana gaszą łzy skruchy;
Pokora grzesznych jest ich puklerzem.
Ja sam się za was spotkam ze zwierzem.
Co będzie dalej, nie umiem dociec.
Lecz Bóg jest wszystkich i Pan, i Ojciec,
W NIM złóżcie ufność - ON was pocieszy!”
I błogosławiąc struchlałej rzeszy,
Mimo jej przestróg, próśb, rad i zgrozy,
Święty sam poszedł w dzikie wąwozy,
Gdy się już słońce skryło za góry,
A głąb ich zaległ cień ich ponury.
Straszna to była noc dla mieszkańców!
Każdy przy świetle lamp czy kagańców
Trwał na modlitwie w domu zamknięty.
Lecz nikt nie wiedział, co pocznie Święty,
Nikt nie śmiał myśleć, co się z nim stanie?
O! i Ty tylko, Wszechmocny Panie!
Ty wiesz przez jaki cud Twego ducha,
Gdy człowiek Ciebie, świat jego słucha;
I jak Twój wierny sługa z Asyżu
W ubóstwie tylko, w pracy i krzyżu
Sam naśladując Cię - ze zdumieniem
Posiadł snadź Twoją moc nad stworzeniem
I wznowił w sobie ów sojusz święty,
Co łączył w Raju ludzi ze zwierzęty:
Gdy zwierz w człowieka twarzy ojcowskiej
Czcił i miłował obraz Twój Boski
I pod opiekę jego się cisnął.
Noc przeminęła - i dzień zabłysnął;
Święty nie wraca. - We łzach i trwodze
Tłum go znów cały czeka na drodze,
Każdy miotany wewnętrzną zgryzotą.
Wtem słychać z wiatrem śpiew - psalm - i oto
Widzą go, widzą! - Lecz dziw nad dziwy!
Ów dziki potwór, ów zwierz straszliwy,
Jak pies, jak jagnię, z karkiem ugiętym,
Ślad w ślad, tuż z tyłu idzie za Świętym,
Jakby się wstydził i bał zarazem.
Tłum oniemiały skamieniał głazem.
Głos w ustach, w piersiach zamarło tchnienie.
Aż Święty pierwszy przerwał milczenie
I przeżegnawszy, tak do nich powie:
«Siostry, niewiasty! Bracia, mężowie!
Brat wilk - to mówiąc wskazał na zwierzę
Przyszedł tu z wami zawrzeć przymierze.
Zna on i czuje w czym wam zawinił
A więc przebaczcie złe, co uczynił!
Nigdy on odtąd już nie zapragnie
Napaść na żadną owcę lub jagnię
I jak sam przy mnie śmiało tu stoi,
Tak niech go odtąd nikt się nie boi!
Lecz, że jak każde stworzenie Boże,
On też bez jadła zostać nie może,
Wy więc dlań wzajem wspólnie musicie
Obmyśleć sposób i koszt na życie
I niech mi każdy dłoń na to poda».
«Zgoda! - krzyknęli radośnie - zgoda!»
I głaskać zwierza jęło wnet kilku.
A Święty znowu rzekł: «Bracie wilku!
Słyszysz? Nie zbędzie tobie na niczem.
Lecz ty mi także przed ich obliczem
Daj znak, że wzajem stwierdzasz umowę».
Na to zwierz kornie pochylił głowę
I jakby głosem żalu i trwogi, Skomląc,
Świętemu przypełzł do nogi,
A pogłaskany dłonią łaskawą,
Sam na niej złożył nogę swą prawą.
Płacz i śmiech razem powstał śród ludu:
Śmieszy ich widok, wzrusza moc cudu.
Aż wszyscy razem, jak zwierz przed chwilą,
U stóp Świętego kolana chylą;
Głośne wyznania, śluby, ofiary
Świadczą żarliwość skruchy i wiary.
Aż głos ich wszystkich w chór jeden zlany,
Wzniósł hymn dziękczynny Panu nad pany.
I od tej chwili ludzie i zwierzę
Chowali wiernie wspólne przymierze.
Wilk, gość codzienny każdej gospody,
W polu i w domu sam strzegł ich trzody
I ku zabawie dziatwy wioskowej
Służył ochoczo jak pies domowy.
Toć gdy żyć przestał po latach kilku,
Ludzie płakali po bracie wilku.
Bo przezeń każdy, sam w głębi siebie,
Czuł moc i miłość Ojca na niebie
I czcił w nim pamięć Świętego, który
Wiarą pokonał prawa natury
I stanął wobec świata i wieku
Cudem potęgi - ducha w człowieku.
(1868)
II – TURKAWKI
Onego czasu Franciszek święty
Spotkał młodzieńca - a ten w zamkniętej
Klatce, jak w kojcu, turkawki niesie.
A tak ich mnogo nałowił w lesie,
Że niebożątka w niewoli długiej,
Drżące, stulone jedna przy drugiej,
Widać musiały cierpieć okrutnie,
Bo tak gruchały smutnie, pokutnie,
Jakby duch z czyśćca ratunku wołał.
Święty zaledwie łzy wstrzymać zdołał,
Tak mu się nagle żal ich zrobiło,
Bo choć on kochał wszystko, co żyło,
Nad wszystkie jednak stworzenia inne
Lubił turkawki ciche, niewinne.
A tak nadobne i słabe razem,
Że mu dusz czystych były obrazem.
Co choć im Pan Bóg dał lot i skrzydła,
Najłatwiej dają ująć się w sidła,
A potem jęczą w grzesznej niedoli,
Aż je pokuta i żal wyzwoli.
Święty więc zaszedł drogę i rzecze:
«Pan Jezus z tobą, młody człowiecze!
Co myślisz z tymi ptaszęty robić?»
- «A cóż innego miałbym, jak pobić
Lub sprzedać komu - jeśli je płacą?»
Nasz Święty nie miał kupić ich za co.
Westchnął więc w duchu i znów przemówił:
«Powiedz mi, proszę, jakżeś je łowił?»
«W sidła, na wabik. - Bo powiem Ojcu,
Że te tak niby zbiednione w kojcu
Niechby je tylko popuścić trochę,
Wnet by znów były śmiałe i płoche,
Tak - jak już widać Bóg postanowił,
Aby je każdy, kto chce, to łowił».
Ale tu Święty zagadnął znowu:
«Jakiż jest sposób owego łowu?»
«E! najłatwiejszy! Naprzód po trochu
Sypie się ziarna pszenicy, grochu,
Co lśni z daleka, a tak migota
Jak białe perły lub ziarnka złota.
Nad tym się wiesza sieć - lecz tak składnie,
By jej nie dojrzeć pierwej, aż spadnie.
Potem się zręcznie skrywszy na stronę,
Dość już jest umieć gruchać jak one.
To byle tylko poczekać nieco,
Jedna za drugą oślep wnet lecą.
A ja - jak która wpadnie już w sidła,
Zaraz jej wiążę nogi i skrzydła,
By u nóg moich czekała nowej.
Lecz już mnie w końcu nudzą te łowy
I bylem się pozbył tych - byle za co,
Chcę jakąś lepszą zająć się pracą».
«Słusznie - rzekł Święty - słusznie młodzianie!
Ale poczekaj, spójrz tylko na nie!
I czyż ci nie żal nieść je pod noże?
Słabeć to, prawda, stworzenie Boże!
Bóg dał im taki wdzięk i powaby,
By je przed krzywdą silniejszych bronić.
Patrz, jak to oczko zda się łzę ronić!
Patrz na te ruchy główki i szyi,
Istna powiewność smukłych liliji!
Sam już ich nawet głos tajemniczy
Zdaje się tylko żebrać słodyczy.
A gdy z wysoka w lot która grucha,
Czyż to nie obraz Świętego Ducha?
I nieraz przez to w niejednym łonie
Czysty, niebieski ogień zapłonie
I myśl za nimi wzleci do góry.
Biadaż więc temu, biada mu, który
Mieszając Boży porządek świata,
Słabość pokrzywdza, wdziękiem pomiata!...
Wszechmocny pomści za słabe ptaszę.
Boć i turkawki są siostry nasze,
A kto o Ojcu w nich zapomina,
Ojciec w nim wzajem zapomni syna”.
Święty to mówił z takim wzruszeniem,
Że młodzian, jakby wosk przed płomieniem,
Miękczył się, topniał w żal, w łzy - aż wreszcie,
Łkając, zawołał: „Weźcie je, weźcie!
Wszystkie za. darmo! - róbcie co chcecie!
Jam się chciał tylko bawić na świecie,
Lecz nie wiedziałem, że to grzech taki!”
Święty co prędzej rozpętał ptaki
I do młodzieńca rzekł: «Miły synu!
Nie pożałujesz dobrego czynu,
Żeś się okrutnej wyrzekł zabawki!»
A do turkawek: «Siostry turkawki!
A wam - że nie wstyd na lada ziarno,
Na pierwszą lepszą przynętę marną
Lecieć tak oślep, z takim pośpiechem?
Dać się tak łudzić kłamanym echem?
Toć gdy brat szczery szuka was wiosną,
Czyż będzie gruchał tak wciąż, tak głośno?
Nie! on się ozwie z rzadka i z cicha;
On nie was woła, lecz ku wam wzdycha.
Gdy nazbyt jęczy, nazbyt wykrzyka,
O! to już pewnie wabik ptasznika
I Niechże przynajmniej, miłe ptaszątka!
Z nieszczęścia będzie dla was pamiątka,
Byście uchodząc ponęt i siatek,
Szukały sobie gniazdek, nie klatek.
A w nich, z wybranym po woli Bożej,
Niech się wasz piękny ród coraz mnoży,
By być pod niebem, jak i pod strzechą,
Światu ozdobą, ludziom pociechą!»
Skończył - lecz one, czy to pojmując
Z głosu myśl słowa, czy sił nie czując,
Choć rozwiązane, jeszcze nie śmiały
Próbować lotu i tak siedziały,
Jak w skwar czekając kropli napoju.
Święty zrozumiał: «Lećcież w pokoju!»
Rzekł i znak krzyża zrobił nad niemi...
Wnet wszystkie razem furkały od ziemi,
Lecz na powietrzu, zwinąwszy lotem,
Zawisły nad nim, jak piór namiotem,
Ważąc się na swych skrzydłach rozpiętych,
Jak chór aniołków w obrazach świętych.
Cześć i zdumienie zdjęły młodziana.
Kornie przed Świętym padł na kolana
I sam oblókłszy suknie zakonu,
Jak syn mu wiernie służył do zgonu.
A zaś turkawki w pobliskim gaju
Gnieżdżąc się, mnożąc, śmiało jak w raju,
Same ze swym całym plemieniem nowym,
Z dzikich się stały ptactwem domowym.
(1868)
III - JASKÓŁKI
Święty Franciszek kazał raz w polu.
Lud stał skupiony w wielkim półkolu,
Lud, co go wszędzie z czcią i pokorą
Witał i słuchał; - lecz było sporo
Pomiędzy ludem i takich, którzy
Jak Faryzejscy niegdyś doktorzy,
Hardzi z nauki, pyszni z rozumu,
Wyszli też z miasta, za śladem tłumu,
Aby usłyszeć - nie słowo Boże,
Lecz coś w tym słowie, przez co by może
Zawiść ich mogła nabyć oręża
Przeciwko chwale świętego męża.
Święty się wcale nie troszczył o to.
Co czuł i wierzył, mówił z prostotą.
Lecz sam posłuszny natchnieniom ducha,
Jakby przenikał, kto i jak słucha,
Nie myśląc nad tym, treść słów swych nieraz
Stosował właśnie k'temu. - Lecz teraz,
Co bądź miał mówić zrazu: - jaskółki,
Jak przed odlotem zebrane w półki
Czy to za ludźmi? czy na pogodę?
Czy to zwabione przez bliską wodę?
Czy zły duch może wzbudził je raczej,
Jak zwykł na ziemi wzbudzać krzykaczy.
Aby zagłuszyć: czy radę zdrową,
Czy dobrą sławę, czy święte słowo?
Dość, że się takie jaskółek stado
Ponad zebraną ludu gromadą,
Wzdłuż, wszerz zwijając kręconym lotem,
Tak zagłuszało głos swym świergotem,
Że nikt Świętego słyszeć nie zdołał.
Święty więc podniósł dłoń i zawołał:
„Siostry jaskółki! na imię Pana!
Proszę was, zamilczcie! - Pieśń na to dana,
By czy to w waszym, czy w naszym rodzie
Być ku czci Pana, nie ku jej szkodzie.
A żeście dość Go wielbiły pieniem,
Więc Go uczcijcie teraz - milczeniem!”
Skończył - i oto cud niepojęty!
Nowy ruch powstał między ptaszęty.
Snadź jedna drugiej podaje hasło.
Aż jakby światło, co nagle zgasło,
Szczebiot ich ustał; - i w ciszy głuchej
Słychać już tylko skrzydeł ich ruchy,
Gdy na gałęziach drzew nad pagórkiem
Jedna przy drugiej siadały sznurkiem:
Jakby różańca czarne kaliwa
Nizała w rzędy ręka cierpliwa;
Jak gdyby rzesza słuchaczy nowa
Przybyła słuchać Bożego słowa.
I duch w Świętego wstąpił z wysoka,
Zapłonął w duszy, zajaśniał z oka
I jak blask słońca w zwierciadłach fali
Odbił się w duszach tych, co słuchali.
«Bracia i siostry! Ptaki i ludzie!
Co ludzkie słowo przy Bożym cudzie?
Lecz cud ten mówi, co słowo może
Rzeczone z wiarą, a w imię Boże;
Błogosławionaż ziemia ta, w której
Brzmi takie słowo natchnione z góry!
Błogosławione usta i uszy,
Co je podają do serc i duszy!
A w sercach przed nim zawiść i pycha,
Jak gwar tych ptasząt, kornie ucicha;
A dusza przez nie uczci i pojmie
Prawdę i Miłość — szczęścia rękojmię!
Lecz biada, biada, trzykroć biada!
Gdzie jak złowrogich ptaków gromada,
Chełpliwa próżność, szydercza zawiść,
Złośliwa potwarz, gorzka nienawiść
Prawdę i miłość w słowie zagłuszą!
Bo gdzie ich światło zgaśnie nad duszą,
Tam ciemnych myśli spory i gwary
Uciszy chyba — grom Bożej kary.
O! Bóg was uchroni przed tymi gromy
I wasze serca, i wasze domy!
O! bracia moi! i wy, co macie
W ustach dar słowa! i co słuchacie!
Mówca niech bada sądu sumienia:
Z jakiego ducha jakie natchnienia?
Jaki plon wzrośnie z jakiego siewu?
I jakie echo z jakiego śpiewu?
W słuchaczach naprzód rozum niech baczy,
Za apostołów nie brać krzykaczy,
A potem zamknąć przystęp ku sercom,
Wiary bluźniercom, braci oszczercom!
Wtedy, jak nocne ptactwo nad zorzą,
Zamilkną i pierzchną przed Prawdą Bożą,
A słowo Pańskie śród nas zagości —
Bożym Zakonem bratniej miłości».
|